1
Freitajeczek
Napisane przez
Kuba Standera
,
17 kwiecień 2014
·
2786 Wyświetleń
fly fishing pstrągi mucha
Tak już sie chwaliłem, że po szkole, ale - nie do końca. Zaliczenie projektu, dwa egzaminy ze statystyki - sam wypas. W każdym razie wypluło mnie ostatecznie, jeszcze tylko końcowe egzaminy w maju i freedom mieć będę niczym sam Wallace
Mam tylko nadzieję ze nie skończę z obciętymi jajkami...
Póki co - odetchnąłem z ulgą, odpaliłem sobie myszówkę i już miałem się zapaść w odmęty fotela by odreagować liczenie prawdopodobieństwa ze fiolka z lekami zmieści się w normie, gdy zabrzęczał telefon.
Zwykle dość nieufnie podchodzę do tego, brzęczący telefon nigdy nie wróży nic dobrego. W najlepszym wypadku jakiś nachalny sprzedawca ubezpieczeń, ale bywa i gorzej. Stąd patrzę się podejrzliwie na migające światełko, mój chilloucik poszedł się paść.
No dobra, głęboki oddech i patrzę co w maszynie. A w niej - wiadomość od Jasona - Jakie masz plany na jutro?
I fotka, taka jedna:
Nosz ja pierdziu. Wiedziałem, że lookanie w telefon źle się skończy. Odpisuję drżąca łapką ze ja oczywiście i tak i na pewno i kiedy i w ogóle.
Z samego rana wrzucam zabawki w moje subarku-bez-wstecznego i pędzę na stację na wylocie z miasta. Jason już czeka, ja chytrze manewruję, by swój pojazd ustawić na parkingu do wyjazdu, gdyż jak wspomniałem wcześniej - jeździ świetnie, ale tylko do przodu. Z cofaniem ma problem. Wyraźnie japońskie geny, dopiero atomówką ich skłonili do cofnięcia, a i tak było ze zgrzytami. To jak i u mnie, jak wsteczny już wrzucę, to zgrzyty i strzały aż auto podskakuje. Dobrze ze nie francuz, miałby pewnie z 5 wstecznych i lusterka do cofania rozmiarów A3
Szybkie przepakowanie i jedziemy. Daleko nie jest, kupujemy licencje i jesteśmy gotowi do łowienia.
Fajne miejsce, zaciszne.
Na przystani ciekawostka - wheelieboat - łódka skonstruowana dla wędkarzy niepełnosprawnych, na wózkach. Dobrze wiedzieć, że ktoś o nich pamięta.
Pierwszy dryf, moze trzeci rzut. Wybieram powoli linkę i... pierdut. Coś pożarło mojego dabblera. Szarpnięcie dogina szczytówkę do wody. Nie ma potrzeby zacinania, ryba ostro zasuwa. Z naciskiem na ostro. Wybrana linka znika spod nóg, szybko mam go na hamulcu.
Kurcze, nie ma łatwo. Mija minuta, dwie, trzy, a ryba dalej chodzi sobie w najlepsze. Wreszcie podnoszę ja do góry. Przy powierzchni kilka odejść, nawet skacze raz w górę. O ja. Ładny jest. Naprawdę niezły.
Wreszcie doholowany do łodzi, w odbieraku. Jestem hepi. Jason ocenia rybę na 6 funtów.
Ryba wypina się w podbieraku. Zamiast się szarpać i focic na łodzi, Jason doświadczony poprzednimi akcjami z takimi rybami proponuje zapakowanie jej do wora.
Ma duży, sztywny, gumowany, siatkowany, zamkiem zapinany, na dulce od wiosła mocowany. Ryba spokojnie sobie w ciemnej natlenionej wodzie siedzi i dochodzi do siebie a my łowimy dalej. Jak dodryfujemy do brzegu będziemy focić. 5 minut nie mija i Jason też holuje.
Mniejsza,
ale ładnie ubarwiona.
Kilka zdjęć, Jason wypuszcza rybę
.
Dodryfowujemy do brzegu, szybkie kilka fotek
i wypuszczamy moja rybę.
Ta siatka to wypas, idzie jak petarda po odpoczynku w worze.
I wracamy na wodę. Na krótko jednak, Jason dostaje pilne wezwanie rodzinne i zwitka biegiem, musimy wracać.
Mimo wszystko - dzień udany
A juz dzień później wyprawa na zachód, po nową wędę i spróbować złowić łososia.
Ale o tym - niebawem.
Mam tylko nadzieję ze nie skończę z obciętymi jajkami...
Póki co - odetchnąłem z ulgą, odpaliłem sobie myszówkę i już miałem się zapaść w odmęty fotela by odreagować liczenie prawdopodobieństwa ze fiolka z lekami zmieści się w normie, gdy zabrzęczał telefon.
Zwykle dość nieufnie podchodzę do tego, brzęczący telefon nigdy nie wróży nic dobrego. W najlepszym wypadku jakiś nachalny sprzedawca ubezpieczeń, ale bywa i gorzej. Stąd patrzę się podejrzliwie na migające światełko, mój chilloucik poszedł się paść.
No dobra, głęboki oddech i patrzę co w maszynie. A w niej - wiadomość od Jasona - Jakie masz plany na jutro?
I fotka, taka jedna:
Nosz ja pierdziu. Wiedziałem, że lookanie w telefon źle się skończy. Odpisuję drżąca łapką ze ja oczywiście i tak i na pewno i kiedy i w ogóle.
Z samego rana wrzucam zabawki w moje subarku-bez-wstecznego i pędzę na stację na wylocie z miasta. Jason już czeka, ja chytrze manewruję, by swój pojazd ustawić na parkingu do wyjazdu, gdyż jak wspomniałem wcześniej - jeździ świetnie, ale tylko do przodu. Z cofaniem ma problem. Wyraźnie japońskie geny, dopiero atomówką ich skłonili do cofnięcia, a i tak było ze zgrzytami. To jak i u mnie, jak wsteczny już wrzucę, to zgrzyty i strzały aż auto podskakuje. Dobrze ze nie francuz, miałby pewnie z 5 wstecznych i lusterka do cofania rozmiarów A3
Szybkie przepakowanie i jedziemy. Daleko nie jest, kupujemy licencje i jesteśmy gotowi do łowienia.
Fajne miejsce, zaciszne.
Na przystani ciekawostka - wheelieboat - łódka skonstruowana dla wędkarzy niepełnosprawnych, na wózkach. Dobrze wiedzieć, że ktoś o nich pamięta.
Pierwszy dryf, moze trzeci rzut. Wybieram powoli linkę i... pierdut. Coś pożarło mojego dabblera. Szarpnięcie dogina szczytówkę do wody. Nie ma potrzeby zacinania, ryba ostro zasuwa. Z naciskiem na ostro. Wybrana linka znika spod nóg, szybko mam go na hamulcu.
Kurcze, nie ma łatwo. Mija minuta, dwie, trzy, a ryba dalej chodzi sobie w najlepsze. Wreszcie podnoszę ja do góry. Przy powierzchni kilka odejść, nawet skacze raz w górę. O ja. Ładny jest. Naprawdę niezły.
Wreszcie doholowany do łodzi, w odbieraku. Jestem hepi. Jason ocenia rybę na 6 funtów.
Ryba wypina się w podbieraku. Zamiast się szarpać i focic na łodzi, Jason doświadczony poprzednimi akcjami z takimi rybami proponuje zapakowanie jej do wora.
Ma duży, sztywny, gumowany, siatkowany, zamkiem zapinany, na dulce od wiosła mocowany. Ryba spokojnie sobie w ciemnej natlenionej wodzie siedzi i dochodzi do siebie a my łowimy dalej. Jak dodryfujemy do brzegu będziemy focić. 5 minut nie mija i Jason też holuje.
Mniejsza,
ale ładnie ubarwiona.
Kilka zdjęć, Jason wypuszcza rybę
.
Dodryfowujemy do brzegu, szybkie kilka fotek
i wypuszczamy moja rybę.
Ta siatka to wypas, idzie jak petarda po odpoczynku w worze.
I wracamy na wodę. Na krótko jednak, Jason dostaje pilne wezwanie rodzinne i zwitka biegiem, musimy wracać.
Mimo wszystko - dzień udany
A juz dzień później wyprawa na zachód, po nową wędę i spróbować złowić łososia.
Ale o tym - niebawem.
- Friko, pitt, robert67 i 10 innych osób lubią to
Super klimat i piękne zdjęcia!